Po dwóch nocach spędzonych w pięknym i wygodnym (ale też
drogim, 169$/noc) Beachouse ruszamy w dalszą drogę. W nocy zaczął padać deszcz
i taka pogoda towarzyszy nam całą drogę do Levuki na wyspie Ovalau. Najpierw
jedziemy wygodnym autokarem do Suvy, tam w strugach deszczu czekamy na dalsze
połączenie, klimaty trochę indyjskie, tylko ludzie dużo milsi i bardzo pomocni.
W końcu wsiadamy do rozklekotanego autobusu z kurami, który wiezie nas na prom.
Po drodze kupujemy całkiem pikantne hinduskie roti, które Filip zjada z
apetytem. Na szczęście przeprawa promem nie jest zbyt długa, gdyż deszcz zalewa
pokład. Wieczorem docieramy do Royal Hotel, najstarszego hotelu na Fiji, z 1870
roku. Niezwykłe to miejsce, zbudowane w typowo kolonialnym stylu, z ogromnym
salonem wypełnionym meblami z końca XIX w. Nasz pokój jest bardzo duży i ma
prywatną werandę, wszystko jest pomalowane na biało a na podłodze leżą dywany,
całkiem nie jak w innych backpakerskich miejscach. Niestety za oknem prawdziwa
ulewa… Choć poranek też jest deszczowy idziemy na spacer. Levuka jest
niezwykła, składa się z wielu kolorowych drewnianych domków, których fasady
przypominają dekoracje z westernów. Idziemy do kościoła i deszcz przestaje
padać co uprzyjemnia nam dalsze spacerowanie. Ludzie jak zawsze bardzo mili,
pozdrawiają nas, ucinamy sobie pogawędkę z miejscowym strażakiem. Popołudniu
jest już całkiem słonecznie, więc Filip wskakuje do basenu, ale woda zimna.
Idziemy na kolejny spacer, tym razem w góry. Tam zaczepiają nas dzieciaki i
zapraszają Filipa do zabawy w kulki. Fi prosi o wyjaśnienie zasad i dobrze się
bawi. Ojciec dzieci zaprasza nas na następny dzień na kavę i zabawę. Dzień
kończymy znów w strugach deszczu udając milordów i milady w pięknym salonie
naszego kolonialnego hotelu.
W międzyczasie walczymy z mrówkami i meszkami – tym razem
mam pogryzione stopy. Na nodze zrobił mi się bąbel wypełniony żółtawą surowicą
, ble. Wieczorem operacja przecięcia i dezynfekcja rumem, mam nadzieję, że będę
żyć…
A w nocy na werandzie szczur ukradł dużą paczkę krakersów.
02/09
Rano, po śniadaniu poszliśmy do miasta zorientować się gdzie
i jak jutro jedziemy, pogoda słoneczna. Uderzył nas bardzo specyficzny zapach
ryb pochodzący z fabryki puszek rybnych, głównego pracodawcę w mieście (1000
osób zatrudniają, produkują puszki na eksport do USA oraz przerabiają ryby
Chińczykom). Dotarliśmy też do niewielkiego muzeum, gdzie zobaczyliśmy jak
kolonizowano Levukę oraz portrety jedynych 4 fijiskich niewolników – dwóch
wojowników i dwóch księży karłów zostało sprzedanych amerykańskiemu cyrkowi.
Potem szybkie zakupy bo już o 10 byliśmy umówieni w wiosce. Zabraliśmy dwie
duże paczki ciastek i rozpoczęliśmy wspinaczkę, na szczęście, mimo labiryntów
ścieżek Filip pamiętał drogę. Dzieciaki od razu wciągnęły Filipa w zabawę –
chodzili po drzewach papai i mangowcach, rozwalili organy i z klawiszy udawali,
że do siebie strzelają, bawili się w berka. Filip ściągnął sandały, bo przecież
dzieci są na boso! Gdy wpadł w błoto zapadła decyzja, że idziemy się kapać do
wodospadu. Wspinaliśmy się jak kozice górskie po zboczach i skałach by dotrzeć
do wodospadu, dzieciaki skakały z naprawdę wysokiej skały, Filip na szczęście
się tylko pluskał. W domu fijiskiej rodziny Letiti poznaliśmy Marię, która jest
mistrzynią podnoszenia ciężarów i znała Agatę Wróbel! Na ścianie mieli plakat
jednego z polskich sztangistów. Domek bardzo prosty, ale też przestronny i
czysty.
Na lunch zjedliśmy typowo fijiskie potrawy – rybę
pieczoną w mleku kokosowym z rukuru (smakowały cos jak liście szpinaku) oraz
bulwami kasavy (podobne do ziemniaków). W czasie posiłku Filip poznał kolejnych
kolegów i rozśmieszał ich a potem grał z nimi w piłkę.
Dzięki za wpisy bo obie babcie co rano śledzą wasze wyczyny. Pozdrowienia i ucałowania dla Filipka GM
OdpowiedzUsuńW domu jest bardzo smutno. Brakuje tupotu bosych stópek po schodach i wiecznie głodnego Filipka. Pozdrawia LK
OdpowiedzUsuńFilipek wlasnie wczoraj pytal kiedy zobaczy obie babcie! dziekujemy za wpisy, prosimy o wiecej!
OdpowiedzUsuńNiestety babcia Lucynka dostała zakaz brania zabiegów w Busku i zrezygnowała z wyjazdu. Pojadę sobie do Polanicy.Wczoraj zebrałam obfite zbiory pomidorów /zapas na dwa dni/ W domu wszystko OK ,szczurów nie ma. W firmie OK ,zakładamy zawory na rury cieplne. LK
OdpowiedzUsuń