poniedziałek, 23 września 2013

Nananu-i-Ra



Weekend w okolicach Suvy był bardzo deszczowy. W sobotę ponownie wybraliśmy się do stolicy – m.in.  po to by uzupełnić zapas internetu i zrobić większe zakupy przed wyjazdem na ostatnią naszą małą wyspę bez sklepu. W mieście było strasznie dużo ludzi, zwłaszcza w sklepach, jak to w dni wolne bywa :) Zjedliśmy lunch w miejscu mało zachęcającym, jakie napatoczyło się nam po drodze a okazało się najpopularniejszą jadłodajnią w mieście (AA restaurant), z kolejką na ponad pół godziny. Warto było czekać, kurczak z warzywami i ryżem był bardzo dobry (6$, fish&chips 4$) a porcje zaserwowane wystarczyły (po spakowaniu) jeszcze na kolację. Ponownie odwiedziliśmy targ rybny, bogatszy o wiele krabów, małż, ogórków morskich i innych morskich wynalazków. Popołudniu wybraliśmy się na trekkingowy spacer po lesie deszczowym, ale nie umywał się do coastal walk w Lavenie. W nocy było prawdziwe urwanie chmury, więc rano starając się wykorzystać okienko z mniejszym deszczem uciekliśmy z Raintree lodge – najpierw taksówką do Suvy (15min, 13$), potem autobusem do Raki-raki (4h,12$), taksówką na przytań (2min,5$), az wreszcie łódką na wyspę Nananu-i-Ra. Nie jest to niestety Caqalai ani Beachouse, ale tez lepiej niż miasto. MacDonalds cottage są tuż koło mola, gdzie jest całkiem ładna rafa – opłyniemy ja jak tylko poprawi się pogoda. Chatki są bardzo dobrze wyposażone – jest normalna kuchnia z lodówką, prąd nawet 2x dziennie, czysto. I tylko….ludzi sporo. Caqalai nas rozpuściło. Na spacerze zauważyliśmy też wiele pięknych, ogromnych willi – podobno ich właścicielami są euro-fijiczycy, potomkowie kolonizatorów.
Wszyscy czujemy się lepiej, leki działają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz