Weekend w okolicach Suvy był bardzo deszczowy. W sobotę
ponownie wybraliśmy się do stolicy – m.in.
po to by uzupełnić zapas internetu i zrobić większe zakupy przed
wyjazdem na ostatnią naszą małą wyspę bez sklepu. W mieście było strasznie dużo
ludzi, zwłaszcza w sklepach, jak to w dni wolne bywa :) Zjedliśmy lunch w
miejscu mało zachęcającym, jakie napatoczyło się nam po drodze a okazało się
najpopularniejszą jadłodajnią w mieście (AA restaurant), z kolejką na ponad pół
godziny. Warto było czekać, kurczak z warzywami i ryżem był bardzo dobry (6$,
fish&chips 4$) a porcje zaserwowane wystarczyły (po spakowaniu) jeszcze na
kolację. Ponownie odwiedziliśmy targ rybny, bogatszy o wiele krabów, małż,
ogórków morskich i innych morskich wynalazków. Popołudniu wybraliśmy się na
trekkingowy spacer po lesie deszczowym, ale nie umywał się do coastal walk w
Lavenie. W nocy było prawdziwe urwanie chmury, więc rano starając się
wykorzystać okienko z mniejszym deszczem uciekliśmy z Raintree lodge – najpierw
taksówką do Suvy (15min, 13$), potem autobusem do Raki-raki (4h,12$), taksówką
na przytań (2min,5$), az wreszcie łódką na wyspę Nananu-i-Ra. Nie jest to
niestety Caqalai ani Beachouse, ale tez lepiej niż miasto. MacDonalds cottage
są tuż koło mola, gdzie jest całkiem ładna rafa – opłyniemy ja jak tylko
poprawi się pogoda. Chatki są bardzo dobrze wyposażone – jest normalna kuchnia
z lodówką, prąd nawet 2x dziennie, czysto. I tylko….ludzi sporo. Caqalai nas
rozpuściło. Na spacerze zauważyliśmy też wiele pięknych, ogromnych willi –
podobno ich właścicielami są euro-fijiczycy, potomkowie kolonizatorów.
Wszyscy czujemy się lepiej, leki działają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz