czwartek, 12 września 2013

Taveuni – Lavena



Jesteśmy na jednej z najzieleńszych wysp Fiji. Wybraliśmy się wczoraj do parku narodowego Bouma, którego główną atrakcją jest 10km spacer wzdłuż wybrzeża, przez dżunglę do wodospadów. Mieszkamy w Tuvununu, kótry jest typowo backpakerskim miejscem, z mnóstwem młodzieży imprezującej do rana, więc w nocy jest dość głośno. Pierwszej nocy okropnie lało, ranek też był zimny, więc zrezygnowaliśmy z wycieczki na 3 wodospady i postanowiliśmy skorzystać z okazji, że akurat tego dnia jeździ miejscowy autobus do Laveny, ciekawej wioski przy „Bounty Beach”  - tu był kręcony film z Milą Jovowich. Autobus miał być o 9:30, ostatecznie przyjechał godzinę później – typowy fijian time. Podróż trwała godzinę i była bardzo malownicza, z wieloma przystankami, gdyż kierowca jest równocześnie listonoszem-kurierem i dowozi różne przesyłki po drodze. Nie ma też typowych przystanków, zatrzymuje się tam, gdzie ktoś chce, mnóstwo dzieci jechało do szkoły, nawet takich malutkich. W końcu dojechaliśmy do Laveny i miejsce nas zachwyciło. Mimo, że zostawiliśmy bagaże w Tuvununu postanowiliśmy zostać na noc w Lavena Lodge (30$/głowa) – ostatni autobus odjeżdżał o 14:30, a 3 godz. to zdecydowanie za mało jak na 10 km spacer po dżungli z dzieckiem, chcieliśmy też wykapać się w wodospadzie.  Wynajeliśmy przewodnika na tą wyprawę by dowiedzieć się czegoś więcej o przyrodzie. Był to dobry wybór, Simone zabrał ze sobą swojego 5-letniego synka Eddiego, który był towarzyszem Filipa i choć mało to ciekawie opowiadał (na przykład o swoich dziadkach kanibalach). Filip po ścieżce głownie biegł – chyba z 1000 razy mówiliśmy mu – nie biegaj, ostrożnie, pomagało na minutę. A droga była momentami śliska, po kamieniach, przez strumienie, stroma… Wodospad piękny, zimy, akurat jak przyszliśmy to się rozpadało. I tak przez cała drogę - chwilę słońca, chwila rzęsistego deszczu. Mimo to krótka kapiel musiała być. Do wioski wróciliśmy ok 16 i wtedy zaczęło się szaleństwo – pół dzieciaków z wioski  przybiegło bawić się z Filipem, siłowali się z nim (jak małe tygrysy), biegali, naśladowali go. Na plaży wrzucili Filipa do morza a on był zachwycony.  Turlali się i wspinali na nabrzeżne skałki. Wieczorem dostaliśmy pyszną kolację przygotowaną w wiosce – taro, ryba, bakłażany i bananowe chipsy. Simone i Eddie towarzyszyli nam aż do nocy, było bardzo spokojnie i miło, chłopcy biegali jak szaleni. Dziś pobudka o 5, przed wschodem słońca i godzinny powrót do Tuvununu, gdzie zostawiliśmy plecaki w niezamkniętym pokoju. A na śniadanie pyszne naleśniki  z dżemem bananowym, owoce i wheetabix dla Filipka :P
Dziś wyprawa na 3 wodospady również w parku Bouma (15$ wstęp).

2 komentarze:

  1. U nas również jest kiepska pogoda.Jest pochmurnie i kropi deszcz. W niedzielę jadę do BABCI. LK

    OdpowiedzUsuń
  2. szkoda roz :( usciskac babcie Natalie!

    OdpowiedzUsuń