Jesteśmy na jednej z najzieleńszych wysp Fiji. Wybraliśmy
się wczoraj do parku narodowego Bouma, którego główną atrakcją jest 10km spacer
wzdłuż wybrzeża, przez dżunglę do wodospadów. Mieszkamy w Tuvununu, kótry jest
typowo backpakerskim miejscem, z mnóstwem młodzieży imprezującej do rana, więc
w nocy jest dość głośno. Pierwszej nocy okropnie lało, ranek też był zimny,
więc zrezygnowaliśmy z wycieczki na 3 wodospady i postanowiliśmy skorzystać z
okazji, że akurat tego dnia jeździ miejscowy autobus do Laveny, ciekawej wioski
przy „Bounty Beach” - tu był kręcony
film z Milą Jovowich. Autobus miał być o 9:30, ostatecznie przyjechał godzinę
później – typowy fijian time. Podróż trwała godzinę i była bardzo malownicza, z
wieloma przystankami, gdyż kierowca jest równocześnie listonoszem-kurierem i dowozi
różne przesyłki po drodze. Nie ma też typowych przystanków, zatrzymuje się tam,
gdzie ktoś chce, mnóstwo dzieci jechało do szkoły, nawet takich malutkich. W końcu dojechaliśmy do Laveny i miejsce nas zachwyciło. Mimo,
że zostawiliśmy bagaże w Tuvununu postanowiliśmy zostać na noc w Lavena Lodge
(30$/głowa) – ostatni autobus odjeżdżał o 14:30, a 3 godz. to zdecydowanie za
mało jak na 10 km spacer po dżungli z dzieckiem, chcieliśmy też wykapać się w
wodospadzie. Wynajeliśmy przewodnika na
tą wyprawę by dowiedzieć się czegoś więcej o przyrodzie. Był to dobry wybór,
Simone zabrał ze sobą swojego 5-letniego synka Eddiego, który był towarzyszem
Filipa i choć mało to ciekawie opowiadał (na przykład o swoich dziadkach kanibalach). Filip po ścieżce głownie biegł – chyba z 1000 razy mówiliśmy mu – nie
biegaj, ostrożnie, pomagało na minutę. A droga była momentami śliska, po
kamieniach, przez strumienie, stroma… Wodospad piękny, zimy, akurat jak
przyszliśmy to się rozpadało. I tak przez cała drogę - chwilę słońca, chwila
rzęsistego deszczu. Mimo to krótka kapiel musiała być. Do wioski wróciliśmy ok 16 i wtedy zaczęło się szaleństwo –
pół dzieciaków z wioski przybiegło bawić się z Filipem, siłowali się z nim (jak małe
tygrysy), biegali, naśladowali go. Na plaży wrzucili Filipa do morza a on był
zachwycony. Turlali się i wspinali na
nabrzeżne skałki. Wieczorem dostaliśmy pyszną kolację przygotowaną w wiosce –
taro, ryba, bakłażany i bananowe chipsy. Simone i Eddie towarzyszyli nam aż do
nocy, było bardzo spokojnie i miło, chłopcy biegali jak szaleni. Dziś pobudka o
5, przed wschodem słońca i godzinny powrót do Tuvununu, gdzie zostawiliśmy
plecaki w niezamkniętym pokoju. A na śniadanie pyszne naleśniki z dżemem bananowym, owoce i wheetabix dla Filipka
:P
Dziś wyprawa na 3 wodospady również w parku Bouma (15$
wstęp).
U nas również jest kiepska pogoda.Jest pochmurnie i kropi deszcz. W niedzielę jadę do BABCI. LK
OdpowiedzUsuńszkoda roz :( usciskac babcie Natalie!
OdpowiedzUsuń