Po miło spędzonym przedpołudniu w Hyacie na basenie, saunie i obżarstwie śniadaniowym (pyszne dim somy, 3 rodzaje kimchi, miso, ale tez sery, gofry i inne zachodnie smakołyki) w końcu dotarliśmy do samolotu do Frankfurtu. Lecieliśmy największym samolotem świata - airbusem A380. Dwupiętrowy a i tak wypełniony do ostatniego miejsca. Gdzie ci ludzie tak latają? Kręca sie po świecie jak bąki... Tym razem Filip nie płakał, że chce siedzieć na górze, bo powiedzieliśmy mu, że te szerokie siedzenia w pierwszej klasie są dla grubasów :) Obsługa Korean air bardzo ładna (skąd te Koreanki są takie chude?) i miła. Ja zamówiłam zestawy wegetariańskie i wszystko było pyszne - i zapiekne bakłakżany, i pasta z leczo i mnówstwo owoców. Tylko wina mogli więcej dać, bo Filip znów trochę dokazywał. Na przesiadkę we Frankfurcie mieliśmy 2h co jest limitem...udało się! We Wro - zimno...ciemno... Filipek zawstydził się jak zobaczył babcie.
Na kolację w domu mielone i zasmażana kapusta :)
niedziela, 29 września 2013
piątek, 27 września 2013
Nadi-Incheon
I nastąpił koniec wakacji na Fiji. Ostatniego dnia wybraliśmy się na zakupy do Nadi medlując się wcześniej do Bamboo. Ceny nie były zachęcające, ale i tak się obkupiliśmy :) Filip dostał koszulę Bula Fiji i flagę, wszyscy się za nim oglądali na ulicy i usmiechali do nas. Będzie nam tego bardzo brakowało w PL - serdecznych, miłych przechodniów! Na lunch najpierw zafundowaliśmy sobie pyszne mango lassi i wybraliśy sie do jednej z licznych hinduskich restauracji na dahl, samosę i curry. Pyszne było ale za ostre na mój żołądek. W dniu wylotu nie mogłam spać już od 3 nad ranem, mimo że na lotnisku powinniśmy być dopiero o 8. Nie mogliśmy się odprawić on-line, wciąż pojawiał się błąd co mnie niepokoiło. No i okazał się, że mamy lay-over w Korei.
Ponad 10-ciogodzinny lot dzienny z dzieckiem nie jest już tak przyjemny jak nocny. Po obejrzeniu 2 filmów - czyli 3 godzinach Filipek miał dość podróży... niestety nie przewidziano przystanków. Trochę się wszyscy namęczyliśmy. W końcu dolecieliśmy i w Korei dostalismy do Korean Air vouchery na hotel i posiłki. I nocujemy w Hyatt Regency, mogło być gorzej :) taki miły akcent na koniec często tułania się po tanich dziurach ze szczurami. Kolacja w formie bufetu składała się z wielu smakołyków w tym największych najlepszych owoców morza (krewtki, małże, pogrzebki, baby calamars itp.) jakie do tej pory jadłam. A desery to poezja.... Zaraz wybieramy się na basen tu by miło ten dzień w Korei spędzić .
Ponad 10-ciogodzinny lot dzienny z dzieckiem nie jest już tak przyjemny jak nocny. Po obejrzeniu 2 filmów - czyli 3 godzinach Filipek miał dość podróży... niestety nie przewidziano przystanków. Trochę się wszyscy namęczyliśmy. W końcu dolecieliśmy i w Korei dostalismy do Korean Air vouchery na hotel i posiłki. I nocujemy w Hyatt Regency, mogło być gorzej :) taki miły akcent na koniec często tułania się po tanich dziurach ze szczurami. Kolacja w formie bufetu składała się z wielu smakołyków w tym największych najlepszych owoców morza (krewtki, małże, pogrzebki, baby calamars itp.) jakie do tej pory jadłam. A desery to poezja.... Zaraz wybieramy się na basen tu by miło ten dzień w Korei spędzić .
czwartek, 26 września 2013
news i zdjecia z Raintree
Filipek nauczyl sie plywac! sam! zaczynal na wyspie Nananu-i-Ra a wczoraj w basenie spedzil ze 4 godziny doskonalac technike. strasznie sie wszyscy cieszymy. Najlepiej zadzialal list od cioci Marty, ze Klara (2-letnia siostra cioteczna) smiga w wodzie jak ryba. Nie ma to jak ambicja :)
a teraz jeszcze 3 zdjecia sprzed prawie tygodnia
a teraz jeszcze 3 zdjecia sprzed prawie tygodnia
tutaj Raintree lodge koło Suvy, czesc roslin jest oznaczonych, na recepcji pobralismy stosowny atlas i rozpoznawialismy rozne rosliny tropikalne |
Raintree jest nas jeziorem |
na ktore mielismy widok z naszej werandy, gdzie Filipek pilnie pracowal |
środa, 25 września 2013
Tavua, a zdjecia z Suvy
Dzis popoludniu musielismy juz opuscic Nananu-i-Ra. Skorzystalismy do konca z pobytu na tej uroczej wyspie nurkujac na swietnej rafie przy dzikiej plazy i budujac domek na plazy az do 14. Potem lodka zabrala nas Elington skad zlapalismy autobus do Tavuy - malego zupelnie nieturystycznego miasta, ktore kiedys bylo potega dzieki pobliskiej kopalni zlota.
Mieszkamy w bardzo ladnym hotelu, ale jutro o swicie juz jedziemy do Nadi.
a teraz jeszcze troche zaleglych zdjec z Suvy
Mieszkamy w bardzo ladnym hotelu, ale jutro o swicie juz jedziemy do Nadi.
a teraz jeszcze troche zaleglych zdjec z Suvy
W Suvie przy zabytkowym kosciele |
nasz lunch w Suvie |
muzeum Fiji |
Powazne ostrzezenia |
Fajny straznik pod palacem prezydenckim |
na promie do Suvy |
Ratusz w Suvie |
niektore ryby maja calkiem duze zeby |
a ryby bywaja kolorowe nie tylko na rafie |
niektore ryby sa wieeeeelkie |
taki dwupak nam proponowano na kolacje |
niektorzy na targu dospyiaja |
ulica w Suvie |
wtorek, 24 września 2013
zaległe zdjęcia I - Taveuni
poniedziałek, 23 września 2013
Wyspa Nananu-i-Ra
Mimo bardzo deszczowej nocy ranek okazał się ładny i
mogliśmy popływać. Odwiedziliśmy najpierw fish sanctuary, gdzie karmiliśmy
rybki. Przypłynęło ich setki! Nigdy jeszcze nie widziałam tak wielu kolorowych
ryb w jednym miejscu. Potem spacer na drugą stronę wyspy po pięknych piaszczystych
plażach i wynurzonych w czasie odpływu kamieniach. Obserwowaliśmy kraby, które
uciekały po piasku jak małe pajączki. W słodkiej wodzie widzieliśmy skoczki
mułowe, kraby błotniste itp. Wieczorem wybraliśmy się na zachód słońca, ale
przez chmury widok nie był najpiękniejszy. Dziś rano – hit – śniadanie na
pomoście z rybami rafowymi. Dzieliliśmy się z nimi naszą owsianką, bardzo im
smakowała, wręcz się o nią biły wyskakując nad wodę. To kotłowisko było piękne.
Przejrzystość wody cudowna, idealna na nura… co też uczyniliśmy niezwłocznie.
Potem chwilkę plaża, lunch, drzemka i kolejny miły spacer. Tu jest idealnie.
A ja uwielbiam rafe. Jednym z powodow jest to, ze majac rurke w zebach Filip nie za bardzo moze mowic. A powiadam wam posiadanie gadatliwego i ciekawskiego dziecka przez srednio- malomownych rodzicow jest prawdziwym wyzwaniem!
Troche zdjec
Filip pozdrawia z palmy! |
tu mieszkamy |
sa i hamaki |
nasz hotel i rafa bardzo blisko |
Parrot fish pozdrawia! |
jedna z wielu plaz tutaj, pusta, tylko dla nas! |
dzisiejsze sniadanie |
Rafa z góry, tysiace rybek |
walcza o sniadanie |
Nananu-i-Ra
Weekend w okolicach Suvy był bardzo deszczowy. W sobotę
ponownie wybraliśmy się do stolicy – m.in.
po to by uzupełnić zapas internetu i zrobić większe zakupy przed
wyjazdem na ostatnią naszą małą wyspę bez sklepu. W mieście było strasznie dużo
ludzi, zwłaszcza w sklepach, jak to w dni wolne bywa :) Zjedliśmy lunch w
miejscu mało zachęcającym, jakie napatoczyło się nam po drodze a okazało się
najpopularniejszą jadłodajnią w mieście (AA restaurant), z kolejką na ponad pół
godziny. Warto było czekać, kurczak z warzywami i ryżem był bardzo dobry (6$,
fish&chips 4$) a porcje zaserwowane wystarczyły (po spakowaniu) jeszcze na
kolację. Ponownie odwiedziliśmy targ rybny, bogatszy o wiele krabów, małż,
ogórków morskich i innych morskich wynalazków. Popołudniu wybraliśmy się na
trekkingowy spacer po lesie deszczowym, ale nie umywał się do coastal walk w
Lavenie. W nocy było prawdziwe urwanie chmury, więc rano starając się
wykorzystać okienko z mniejszym deszczem uciekliśmy z Raintree lodge – najpierw
taksówką do Suvy (15min, 13$), potem autobusem do Raki-raki (4h,12$), taksówką
na przytań (2min,5$), az wreszcie łódką na wyspę Nananu-i-Ra. Nie jest to
niestety Caqalai ani Beachouse, ale tez lepiej niż miasto. MacDonalds cottage
są tuż koło mola, gdzie jest całkiem ładna rafa – opłyniemy ja jak tylko
poprawi się pogoda. Chatki są bardzo dobrze wyposażone – jest normalna kuchnia
z lodówką, prąd nawet 2x dziennie, czysto. I tylko….ludzi sporo. Caqalai nas
rozpuściło. Na spacerze zauważyliśmy też wiele pięknych, ogromnych willi –
podobno ich właścicielami są euro-fijiczycy, potomkowie kolonizatorów.
Wszyscy czujemy się lepiej, leki działają.
piątek, 20 września 2013
Suva
Dziś od rana byłam z Filipkiem w Suvie. Pojechaliśmy
wcześnie autobusem (2$) i z dworca autobusowego zaczęliśmy nasze dzisiejsze
zwiedzanie. W Suvie jest duży port co widać w charakterze miasta. Szliśmy
nabrzeżem, gdzie pojawiały się ostrzeżenia o możliwym tsunami, widać było równo
zaparkowane promy, trochę marynarzy. Architektura
kolonialno-modernistyczna. Szliśmy sobie spacerkiem, co chwilę ktoś życzliwie
do nas zagadywał – Bula, skąd jesteście? Gdy dotarliśmy do budynków rządowych
to była akurat pora lunchu, więc posililiśmy się w hinduskiej „dziurze w
ścianie” za 2$, uzupełniliśmy zapas wody i poszliśmy do Gordon Park. Miłą
niespodzianką był tam ładny plac zabaw, gdzie spędziliśmy prawie godzinę. Zaraz
obok było muzeum Fiji, do którego zmierzaliśmy. Świetne miejsce, tylko bardzo
małe – wszystko zwiedziliśmy w niecałe pół godziny, z braku planów obeszliśmy
wszystko dwa razy także jesteśmy teraz dobrze wyedukowani w historii Fiji :)
Widzieliśmy m.in. widelce kanibalów – takie utensylie musi posiadać 4 długie
zęby by mięso wroga nie dotykało ust spożywającego. Ludzkie mięso było
przeznaczone tylko wojownikom – kobiety i dzieci nie mogły nawet dotykać tych
widelców. Bardzo ciekawa wystawa była poświęcona bioróżnorodności Fiji –
gatunkom endemicznym, nie było ich wiele, ale karaluchy wielkości myszy robią
wrażenie! Potem następny plac zabaw i wizyta przed pałacem prezydenckim, gdzie
strażnik specjalnie nam pokazał musztrę. Bidny spacerował w południe, w pełnym
słońcu, nawet nie mógł zmienić wyrazu twarzy. W drodze do centrum odwiedziliśmy
mały zabytkowy kościółek, gdzie, zanim zdążyłam zareagować Filip uderzył w
dzwon! Więc szybko zmykaliśmy dalej. Kolejny plac zabaw i barwny targ rybny z
kolorowymi rybami z rafy – parrotfish, red snapper, wielkie sellfish. I kolejny
plac zabaw. I warzywno-owocowy market, gdzie kupliśmy owoce i warzywa. Potem
pozostałe zakupy i powrót do Rainforest tree. Popołudniu basen w hotelu.
Mieszkamy w lesie deszczowym co literalnie oznacza – wiele
deszczu. Zdrowiejemy wszyscy.
środa, 18 września 2013
Raintree lodge
Wczoraj popołudniu wsiedliśmy na prom, który przywiózł nas
do Suvy. Wcześniej byłam z Filipkiem na spacerze, w czasie którego spotkaliśmy
papugę! Wołała do nas – hello, I’m Polly! Okazało się, ze to pupilka wioski Naselese.
Czasem wybiera się na spacery do lasu nad oceanem, gdzie ja spotkaliśmy. Potem
orzeźwiająca kąpiel w strumieniu wpadającym z gór do oceanu, woda była przejrzysta,
pełna rybek i akurat do pasa dla
Filipka. No i od południa czekanie na transport na prom – dość wkurzający fijan
time, jak się nie ma biletów ani pewności, kiedy prom odpływa. W końcu o 15
byliśmy na statku, który odpływał krótko po tym jak się zaokrętowaliśmy.
Wzięliśmy I klasę (95$/głowę), by chory B miał komfort. Oprócz grypy strasznie
mu spuchła noga od jakiegoś ugryzienia, być może podwodnego. Prom ogromny i
bardzo wygodny, klimatzowany, nawet z
mini placem zabaw. Całą noc spaliśmy, filip na rozkładanym fotelu. Miła Pani
przyniosła nam poduszki. W południe dobiliśmy do Suvy i noga wyglądała już źle,
więc pojechaliśmy prosto do apteki skąd skierowano nas do lekarza. Miła hinduska
przepisała B antybiotyk, sterydy i inne leki. Chcieliśmy jechać do Beachouse by
tam odpocząć, ale niestety nie było miejsca. W ten sposób jesteśmy w Raintree lodge
pod Suvą, nad jeziorem w domku z werandą wychodzącą na wodę.Na razie nici z masażu czy nurkowania, ale domek jest świetny.
Subskrybuj:
Posty (Atom)