Przyjechaliśmy wczoraj koło południa z Nadi (dopiero
kolejnym autobusem, bo do pierwszego się nie zmieściliśmy) i od razu się w tym
miejscu zakochaliśmy. Beachouse położony jest w lesie kokosowym, nad morzem,
pięknie urządzony, trochę w stylu balijskim. Dostaliśmy cudną chatkę z łazienką
pod gołym niebem, która wygląda jak w magazynach wnętrzarskich (foto jutro), można wziąć
gorący prysznic pod gwiazdami! Na plaży mnóstwo hamaków, basen akurat dla
Filipka. Poznaliśmy kolejnych świetnych ludzi z Polski: Danę i Krzysia, którzy podróżują
już od ponad pół roku po świecie, mówią o sobie, że są home-free. Całe popołudnie i wieczór
dzieliliśmy się doświadczeniami z podróży po świecie. Niestety w nocy coś znów
nas pogryzło (na szczęście nie Fi, nie wiem jak on to robi?) Ja mam ewidentne
uczulenie na tutejsze insekty, cokolwiek to jest (komary, meszki, pluskwy???) a
specyfiki z Polski (w tym mugga!) nie działają. Ale nic to, i tak jest pięknie,
pływaliśmy dziś kajakami, chodziliśmy po rafie (był odpływ), pływaliśmy w basenie
oraz –tadam! – rysowaliśmy . teraz siedzimy w barze z widokiem na basen, plaże
i palmy i każdy czyta/pisze/rysuje.
Kropi deszcz. Jutro – Levuka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz